„Dzień dobry. Nazywamy się Neo Retros. Przyszliśmy zrobić bałagan na Twojej domówce” – tak chłopaki mogliby się przedstawiać za każdym razem, gdy w ruch idzie ich płyta. Już od pierwszych sekund ruszają z czadem, bez żadnej gry wstępnej wchodzą najgłębiej jak się da, nikogo nie pytając o pozwolenie.
Zespół, na temat którego w ciągu roku zrobił się spory hałas, a to za sprawą wielu nominacji na dużych festiwalach, z totalną lekkością i pełnym luzem zdobywają władzę nad uszami i resztą ciała słuchaczy.
Gdyby Neo Retros powstało dziesiątki lat temu, mogliby spokojnie konkurować z Beatlesami, wypierając ich swoją energią, i bezpośrednim przekazem. Brytyjski pop-rock bez popu? Można tak powiedzieć. Płyta, mimo swej żywiołowości, nie męczy i nie pochłania dużych pokładów energii. Neo Retros ma podwójną funkcję: jako imprezowy wyżywacz, przy którym można bez opamiętania skakać psując sufit, a także jako dopalacz, który regeneruje siły aby móc na nowo poddać się szaleństwom, których tak sąsiedzi nie lubią.

Muzyka: Neo Retros – The Legend of Legends [recenzja]?
Za każdym razem kiedy zapominasz dać lajka pod wpisem, gdzieś na świecie ginie mały kotek :)