Po raz pierwszy chyba nie zbierałem się z recką Bóg wie ile. Od pierwszego kopa wiedziałem, że jest na prawdę dobrze. Na początek powiem, że nie bardzo lubię raczej kapel z damskim wokalem, bo jakoś nie ma to dla mnie – i tu nasuwa się pewne słowo które ze względu na nazwę naszego portalu nie przejdzie, a które jest synonimem – mocy. A tu taka miła niespodzianka. Żadnych rzewnych operowych zaśpiewów. Nie jest to metalowa rzeźnia spod znaku Vader czy rock`n rollowa jazda w stylu Acid Drinkers. Trochę przypomina raczej Unsun. Gitara nie robi specjalnie karkołomnych solówek dzięki czemu z basem robią ciężar. Co nie znaczy że ich nie ma wcale bądź są słabe. Klawisze robią fajną przestrzeń, bębny – jak dla mnie chyba najmocniejszy element bandu – nadają temu motorykę i moc. No i Julia Grysznina – ze zdjęcia wynika, że ładna jest – śpiewa całkiem sympatycznie. Jak na kobietę na prawdę mocno. No może nie jak Angela Gossow czy moja ulubiona Sabina Classen. Ale przejdźmy do rzeczy. CD cieszy już od pierwszego kontaktu, ponieważ szata graficzna jest zrobiona gustownie, może trochę brak książeczki z fotami i tekstami, ale idealna do tego co jest sednem sprawy, czyli muzyki która jest na prawdę OK. Płytę otwiera „Desire”, taki mocny numer, który podszedł mi od razu do gustu. Z resztą dobrych numerów jest tu jeszcze sześć, co na materiał na którym jest siedem utworów to wynik zacny jest. Jeśli chodzi o produkcję, to jest na prawdę zawodowa. czasem jest tak że dostaję w łapy materiał na prawdę dobry, który położyli na plecy panowie w studio. Tu niskie ukłony dla RAINBOW STUDIO za na prawdę świetne brzmienie. Dzięki temu zespól Diavolopera brzmi na prawdę zawodowo. Może koła nie wynaleźli, ale na pewno nagrali dobry materiał, a o to ostatnio trudno w czasach w których TV jak i radio funduje nam produkty muzycznopodobne.
Spodobał Ci się wpis pt.:
Muzyka: Diavolopera – Preludium [recenzja]?
Za każdym razem kiedy zapominasz dać lajka pod wpisem, gdzieś na świecie ginie mały kotek :)