Scenariusz filmu wygląda banalnie: reżyser poszukuje aktorki do zagrania głównej roli w teatrze. Pojawia się, lekko spóźniona, sexowna i pewna siebie kobieta przejmująca podczas castingu dominację nad reżyserem. Razem oboje wchodzą na deski teatru i tworzą próbę spektaklu, przepełnionego nasączonym erotyzmem show w ich własnym, zamkniętym świecie. I na tym by już można zakończyć opis.
Dużo w tym filmie widać analogii do pierwszej części trylogii Greya: kobieta z mężczyzną podpisują między sobą kontrakt o bezwzględnej uległości jednej osoby wobec drugiej. Można by powiedzieć: to już było, czytałem o tym. Tutaj historia jednak rozwija się w inny sposób, więc im dalej toczy się film, tym mniej budziło porównań do przygód Greya.
Cała akcja filmu toczy się w jednym miejscu z tylko dwoma aktorami. Mimo ciekawych, choć czasami zbyt seksistowskich dialogów, można się zanudzić. Film „Wenus w futrze” przeznaczony jest tylko dla koneserów, choć i tu można mieć pewne zastrzeżenia. Mimo, iż również uważam się za konesera dzieł Romana Polańskiego, ten film nie odegrał żadnej ważnej roli w moim życiu i nic ciekawego nie wniósł w moją kulturalną przygodę.
Jestem raczej z tych bardziej niecierpliwych osób, które nie lubią monotonii, dlatego też z nadzieją czekałem przez cały czas trwania filmu na jakąś dynamikę. Obawiam się, że osobom szukającym jakiejś akcji film nie przypadnie do gustu.
Spodobał Ci się wpis pt.:
Film: Wenus w Futrze – Roman Polański [recenzja]?
Za każdym razem kiedy zapominasz dać lajka pod wpisem, gdzieś na świecie ginie mały kotek :)